Powrót, jak to powrót, trochę się dłużył i w sumie można go było w tej opowieści pominąć, gdyby nie ostatnia przygoda L. na ziemi argentyńskiej, która dopadła go na lotnisku, w postaci celników i policji, którzy chwycili go, gdy przechodził już bez bagażu przez bramki bezpieczeństwa. L. zaskoczony, ale i uśmiechnięty próbował zagadywać, że pewnie chodzi o ostatnią litrową butelkę „Quilmesa” wypitą duszkiem przed chwilą w toalecie, ale ponurym panom nie było do śmiechu. Zeszli gdzieś na dół, gdzie pojawił się jedyny typ mówiąc po angielsku, był tam też główny bagaż L., który na jego oczach został otwarty. Cała afera była o... dwie butelki wina, które odkorkowano, a strzykawką do analizy pobrano próbki, podejrzewając, że zwykłe argentyńskie winko zostało nafaszerowane prochami. Przekopano też wszystkie bagaże, a nadgorliwcy łamali na pół nawet ciastka z cukierni, chcieli też odrywać skórę ze stylowego bukłaka, pamiątki z Urugwaju. Gdy okazało się, że L. jest czysty, bagaże spakowano i bez słowa „przepraszam” został przeprowadzony przez bramki. Trwało to ponad pół godziny, a my niczego nie świadomi sądziliśmy, że L. przepadł gdzieś w sklepach wolnocłowych :-)