Tego dnia mamy w planach dwa mecze, przy czym na pierwszym możemy być tylko do przerwy, aby zdążyć na ten drugi, ważniejszy. Oba stadiony leżą w zachodniej części miasta, przy tej samej linii kolejowej. Jedziemy więc metrem, a następnie kawałek pociągiem do stacji Caballito i docieramy pod obiekt drugoligowego klubu FERRO CARRIL OESTE, który tego dnia podejmuje lidera rozgrywek CHACARITĘ JUNIORS. Okazuje się, że goście nie mają obecnie własnego stadionu i wszystkie mecze w roli gospodarza grają właśnie na Ferro! Jednak na ten mecz fani Chacarity (znani w mieście jako nieźli wariaci, którzy mają na koncie kilka ofiar śmiertelnych) przyjść nie mogą, bo w niższych ligach Argentyny obowiązuje całkowity zakaz wpuszczania przyjezdnych! Na sektorze dla przyjezdnych siedzą natomiast... działacze Chacarity, w liczbie blisko 50 osób.
Gospodarze to taki miejscowy Kolejorz, nawet w rogu stadionu stoi sobie lokomotywa. W latach 80-tych ten kolejowy klub święcił swe tryumfy, dwukrotnie zdobywając tytuł mistrza kraju, lecz po sukcesach ślad nawet nie pozostał. Dziś zarówno klub, jak i kibice, są przeciętniakami w Buenos Aires, jak kilkadziesiąt im podobnych firm.
Stadion Ferro jest całkiem fajny, choć tylko dwie trybuny są otwarte. Rozsiadamy się wygodnie na największej z nich, udaje nam się wbić za friko („goście z Polski” :-), słoneczko mile grzeje, my nareszcie wyspani i odświeżeni, więc humory dopisują, zwłaszcza, że miejscowi z „La Banda 100% Caballito” nieźle dopingują, atmosfera jak na II ligę całkiem konkretna. Jest nawet mała oprawa w postaci sympatycznej sektorówki. Barwy Ferro są mi bliskie, kupuję więc na pamiątkę szalik, który nie jest tani (35 zł), ale te akcesoria są tu o dziwo sporo droższe niż w Polsce.
Tuż przed przerwą robi się gorąco na murawie, nie wykorzystany przez Chacaritę rzut karny, parę kontrowersyjnych decyzji sędziego... Fani Ferro, także ci z trybuny głównej, mocno bluzgają (nie wyłączając siedzących koło nas matek z dziećmi), skupiając swoją furię na piłkarzach gości i sędziach.
W przerwie niestety wychodzimy i szybkim marszem udajemy się na pociąg, którym jedziemy 4 stacje dalej. Tu jest już zupełnie inny piłkarski świat i wielki mecz Primera Division VELEZ SARSFIELD-RACING AVELLANEDA. Velez jest liderem tabeli, liczy na tytuł mistrzowski, więc działacze, chcąc zapełnić trybuny 50-tysięcznego kolosa na tym ważnym pojedynku, wpuścili wszystkich „socios” (członków klubu, czyli kibiców opłacających miesięczne składki) za friko. To poskutkowało ponad 40-tysięczną frekwencją, a zazwyczaj mecze Veleza ogląda co najmniej połowę mniejsza publika. Goście też dopisali, oceniam ich na jakieś 6000. Racing to jedna z największych firm, bez wątpienia pierwsza czwórka w aglomeracji i w całym kraju!
Schodami wewnątrz budynku wchodzimy wysoko na koronę stadionu, pierwszy widok z góry na ogromny obiekt i oflagowaną trybunę zawaloną kibicami gości robi piorunujące wrażenie! Do meczu jest jeszcze trochę czasu, ale już czuć atmosferę święta. Największy tumult zrobił się na kilka minut przed pierwszym gwizdkiem. To taka argentyńska osobliwość, przedmeczowy doping jest zawsze najkonkretniejszy, cały stadion skacze i śpiewa i nie ma chyba takiego Europejczyka, który słysząc i widząc to, nie dostałby gęsiej skórki! Potem, w czasie meczu też są dobre zrywy, szczególnie wtedy, gdy drużyna prowadzi lub ma efektowne sytuacje podbramkowe, ale nigdy nie jest to już tak mocny ryk, jak przedmeczowe „ryknięcie”.
Mecz widowiskowy, tak na boisku, jak i na trybunach. Gospodarze rzucają konfetti, a wcześniej „La Pandilla” wchodzi barwnym korowodem, machając parasolkami i udaje się pod pasy, na środkowy sektor pod zegarem. Goście bez oprawy, ale za to z bardzo dobrym dopingiem, podobają nam się bardziej od miejscowych. Racing w pewnym momencie prowadzi już 0:2, trybuna dla przyjezdnych wrze, gospodarze natomiast siedli z dopingiem. Jednak pod koniec meczu robi się remis 2:2 i cały stadion zaczyna świętować, a w młynie odpalone zostają rzymskie ognie, efektownie wzbijające się w niebo. Fani Racingu machają natomiast wesoło rękami do kibiców Veleza, T. tłumaczy nam, że chwilę wcześniej miejscowi zaśpiewali gościom głupawą piosenkę „jesteście tylko małym klubikiem” („chiquita ekipa” czy jakoś tak ;-).
Po regulaminowych kilkudziesięciu minutach policja otwiera bramy i rzeka miejscowych wylewa się na ulice. Przyjezdni zdążyli już w większości odjechać, jednak małe grupki Racingu spotykamy jeszcze na stacji kolejowej. Między torami stoi rząd radiowozów na sygnale, tak na wszelki wypadek, bo na tej stacji dochodzi do częstych starć z przyjezdnymi. T. opowiada historyjkę z meczu Velez-Boca, kiedy gospodarze próbowali zaatakować gości siedzących na peronach, jednak pojawili się „stróże prawa”. Wtedy liderzy barra-bravas Boca (którzy w celu ochrony swoich niejasnych interesów mają kontakty wszędzie, także na policji) przekupili mundurowych, którzy odjechali, dając obu ekipom chuliganów pełne pole do popisu. „La Doce” to jest ogólnie temat-rzeka, kiedyś wprowadzili 300 turystów na swój stadion (z których każdy zapłacił po 100 euro). Turyści nieśli wielką sektorówkę, co zmyliło czujność policji :-) Były szef grupy Rafa Di Zeo jest na tyle znaną personą, że prasa interesuje się nim tak jak gwiazdami show-businessu informując np. że „wypoczywa na wczasach w Urugwaju” itp. Niedawno dopadł go wymiar sprawiedliwości, który wymierzył mu wyrok 50 dni aresztu, ale okazuje się, że może sobie... wybrać dni, kiedy idzie siedzieć, kiedy chce wychodzi i w dowolnej chwili wraca do celi :-) „La Doce” to przede wszystkim ogromne pieniądze, oficjalnie klub płaci ekipie rocznie, bagatela, 3 miliony dolarów (w formie biletów i rozmaitych darowizn), do tego broni dobrego imienia kibiców, podkreślając działalność charytatywną „La Doce”, datki na domy dziecka itp. W zamian za kasę klub ma zapewnioną współpracę i ochronę fanatyków, a oprócz tej oficjalnej gotówki nieoficjalnie przelewa się znacznie większa bo np. zawodnicy chcący grać w Boca muszą płacić haracz, w zamian za który oni i ich rodziny stają się na mieście nietykalni... Mafia, chuligani, fanatyczni kibice, wszystko jednocześnie, to jest właśnie osławiona ekipa barra bravas Boca Juniors.