Tego dnia z biletami w garści (które kupiliśmy już w piątek) wybieramy się na ciekawe derby HURACAN-RIVER PLATE. Stadion Huracanu leży w południowym Buenos Aires, blisko drugorzędnego dworca kolejowego (o dumnej nazwie „Estacion Buenos Aires”) i nieco podupadłych dzielnic mieszkaniowych. Niedawno znajdowało się tu osiedle slumsów, ale władze oczyściły teren i biedota wyniosła się gdzie indziej. Huracan kilka sezonów spędził w II lidze, dopiero rok temu powracając na należne mu miejsce. Jest dziś uznawany za „siódmą siłę” aglomeracji, co wcale nie brzmi szyderczo, tylko oznacza duży klub i dużo kibiców. Te bardziej liczące się od niego to oczywiście Boca, River, Racing, Independiente, San Lorenzo oraz Velez. Największą kosą kibiców Huracanu jest leżące w tej samej części miasta San Lorenzo.
Mecz z River to dla fanatyków Huracanu duże święto. 40 tysięcy widzów, my zasiadamy na trybunie głównej, gdzie panuje konkretny ścisk. Pełna jest też trybuna pod zegarem oraz sektory gości! Nie ma możliwości kontaktu obu ekip pod stadionem, ulice zostały już w piątek szczelnie przegrodzone solidnym, wysokim, drewnianym płotem, przez który nawet nie widać fanów z „drugiej strony barykady”. Jest też jak zawsze sporo policji, a dodatkowo armatka wodna.
Przed meczem z parasolkami wchodzą na trybunę zwartą grupą hinchadas gospodarzy, zasiadając pod pasami, obok swojej flagi „La banda de la quema”. Przydomek kibiców Huracanu to „Quemeros” (palacze), gdyż przed laty w miejscu obecnego stadionu znajdował się zakład utylizacji śmieci. Chwilę później w podobny sposób pojawiają się najzagorzalsi fanatycy River, niosąc nad głowami... długi pas materiału w barwach klubowych. Cała trybuna gości rozstępuje się na boki, robiąc im przejście, a bębniarze (których jest ponad 30!) robią duży tumult, dzięki czemu wejście odbyło się z wielką pompą. Jeszcze przed meczem Huracan rzuca serpentyny i rozwija swą okazałą sektorówkę, która jednak błyskawicznie zostaje zwinięta.
Zaczyna się mecz, spodziewałem się wiele po kibicach gospodarzy, a tu porażka na całej linii! Trybuna Huracanu mruczy niemrawo i kompletnie nie może się przebić przez fanatyków CARP. Młyn pod pasami próbuje dopingować, ale nawet on nie wykazuje tego fanatyzmu, który widać na innych stadionach Argentyny. Zdegustowani skupiamy swą uwagę na trybunie River Plate, która bawi się na całego! Kibice biało-czerwono-białych śpiewają, skaczą, często angażując do dopingu wszystkie 8000 gardeł, bo w takiej liczbie pojawili się goście tego dnia na stadionie (w sumie na meczu 40 000 widzów). River traci jedną bramkę, potem drugą, jednak obydwie tylko wzmagają doping na trybunie CARP! Także w przerwie słychać śpiewy, a spora grupa roztańczona i rozśpiewana na dole, przy płocie, być może nawet nie zauważyła, że piłkarze zeszli z boiska :-) W II połowie River traci kolejne dwie bramki i dopiero wtedy doping trochę siada, a do głosu zaczynają dochodzić gospodarze, którym euforia nareszcie dodała energii i zaczęli głośno śpiewać. Jednak jest już za późno, mecz pod względem kibicowskim zdecydowanie dla fanatyków River, którzy w naszej zgodnej opinii zaprezentowali najlepsze kibicowskie rzemiosło ze wszystkich ekip, które widzieliśmy w czasie całej wyprawy!